Atlantycki przekręt

Integracja aspektów to proces naturalny i nieustanny. Jego mechanizm jest częścią naszego życia do tego stopnia, że po prostu przestajemy to zauważać. I właśnie dlatego nie zauważamy, kiedy ten naturalny mechanizm wypada ze swojego rytmu. Stajemy się wtedy tak bardzo linearni i „spłaszczeni”, że życie zdaje się korowodem nudy i braku jakiegokolwiek sensu.

A ciągłe tworzenie i „niszczenie” — czyli integrowanie z powrotem do jedności — aspektów jest procesem bardzo kreatywnym i zabawnym, który znacząco ubarwia życie. Spójrzmy teraz na to z jeszcze jednej perspektywy!

Wczoraj wieczorem, kiedy wróciliśmy z Anią z lasu, ugotowałem coś pysznego, zjedliśmy i doszła mnie natchniona świadomość. Jak piorun. Eureka!

Zacząłem mówić o tym, że to czego teraz doświadczamy to wyłonienie się nowej pasji. Ludzkie życie jest piękne. Miło jest jeść, cieszyć się seksem, dobrymi filmami, książkami, muzyką, towarzystwem innych i humorem — ale… wielkie ALE istnieje coś więcej! Obok mojego ludzkiego życia, ludzkiej świadomości, istnieją inne aspekty mnie.

Jedyny problem to, że jestem — bywam — tak zaabsorbowany tymi ludzkimi rzeczami, że pozostaje bardzo mało przestrzeni i energii dla tych innych aspektów mnie. A one są wspaniałe! Wczoraj poczułem taki właśnie inny aspekt mnie. Pewnie dlatego, że byliśmy cały dzień w lesie i, spacerując, odpuściłem zupełnie swoje kontrole, czas, problemy — po prostu odpuściłem i skupiłem swoją świadomość na chwili teraz.

Poczułem nagle wielką pasję. Poczułem tego mnie, który chce tworzyć… stworzyć coś nowego, czego jeszcze nie było na tej planecie… och nawet nie jestem teraz w stanie tego do końca nazwać czy zdefiniować, ale wiem, co jest teraz ważne.

Ważna, niezbędna dla mnie jest pusta przestrzeń. Ważne jest odpuszczenie swojego skupienia na ludzkich dylematach, potrzebach i zachciankach, i przekierowanie uwagi na tę właśnie pustą przestrzeń, gdzie z tej pustki będę mógł wyłonić twórcze, nie-z-tej-ziemi aspekty mnie. I wczoraj zrobiłem to od razu, nie czekając na nic.

Przeniosłem rzeczy z sypialni do innych pomieszczeń i mam teraz pustą przestrzeń, puste pomieszczenie. A potem usiadłem w nim, żeby pooddychać. I w końcu ułożyłem prowizorycznie rzeźbę/instalację LABart szkicującą energie, tego co chcę tutaj z tej pustki wyłonić, nazwałem ją: Poza Atlantyckie Programowanie.

Następnie zrozumiałem, dlaczego wrócił do mnie mój stary komputer, który ongiś podarowałem znajomemu, a teraz on mi go przyniósł z powrotem, z tym że totalnie zmodernizowany. Dostałem więc pudło ze starym komputerem z wymienioną płytą główną i podzespołami oraz stare części. Przyniosłem to wszystko z garażu i ułożyłem taką oto instalację alchemii komputera, który oczywiście symbolizuje tutaj ludzki mózg — mój mózg.

Albowiem — muszę szybko wyjaśnić — dawno dawno temu, na Atlantydzie doszło do różnego rodzaju eksperymentów na ciele i umyśle człowieka, który to wtedy dopiero wyłaniał się z ewolucyjnej linii wielu gatunków. W tych eksperymentach chciano dokonać konformizacji (ujednolicenia) ludzkiej istoty, tak aby nasze ciała i umysły były w miarę podobne, aby było nam łatwiej ze sobą współżyć.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że doszło do manipulacji, w której efekcie zamiast równości dla wszystkich, dokonano podziału na istoty niższe i wyższe. Zamiast wszystkim dać taki sam rodzaj umysłu, mała grupa istot otrzymała wyższość nad całą resztą. A duża grupa istot otrzymała rodzaj implantów, które sprawiają, że ich umysły stały się bardzo podatne na hipnozę.

Tak, zamiast równości, powstał system kast, który trwa do dziś. Mamy klasę robotniczą — czyli niewolniczą. Klasę tzw. średnią, czyli wciąż niewolniczą ale o trochę wyższym statusie oraz klasę najwyższą, czyli tzw. elitę.

Kiedy spojrzymy tylko paręset lat wstecz zobaczymy jak ten podział był wtedy bardzo wyraźny. Byli chłopi i drobni mieszczenie, szlachta oraz arystokracja, zwana również magnaterią. Dziś — choć ten podział oficjalnie znikł — wciąż istnieją te klasy, wynikają bowiem bezpośrednio z linii krwi, w której dany człowiek się rodzi.

Dziś ów klasy przejawiają się jako zasobność portfela i ogólny życiowy status energetyczny. Bardzo rzadko zdarza się, aby ktoś wybił się ponad klasę, w której się urodził. Wymaga to bowiem zaadresowania fundamentalnych, nabytych dziedzicznie schematów myślenia, działania i identyfikacji, które to rzutują na wszystko inne w życiu człowieka.

A więc, abym mógł mieć więcej tzw. dostatku w swoim życiu, muszę uwolnić te schematy, ponieważ mój poziom energii jest uzależniony od programowania w moim ciele i umyśle, które to pochodzi jeszcze z czasów Atlantydy i ciągnie się poprzez linię krwi, z dziada pradziada, przez tysiące lat moich inkarnacji.

Owszem — ktoś powie — czy nie byłoby łatwiej jednak zostać lekarzem / prawnikiem / dentystą / pilotem czy kimkolwiek innym, zamiast przejmować się jakimś tam programowaniem? Otóż nie. Rzecz w tym, że nawet gdybym miał ów zawód i status i może nawet sporo więcej pieniędzy, to wciąż żyłbym w sposób ograniczony. Pieniądze bowiem mogą być pustą ułudą. Och, ileż to ludzi żyje „ponad stan”, a jednak nie są zadowoleni ze swojego życia!

Tak, łatwiej im o dystrakcje w stylu kupienie sobie czegoś ładnego, pójście do dobrej restauracji, drogie wakacje — ale w każdym, w końcu pojawia się ta bliżej nieokreślona tęsknota za czymś, czego pieniądze nie kupią. Tym czymś — jak odkryłem — nie jest nawet jedność z bogiem (choć myślałem, że o to chodzi), czy rozwikłanie filozoficznych tajemnic sensu istnienia, itd…. nie, nie chodzi nawet o jakiś poziom duchowego oświecenia.

Ta tęsknota bierze się ze wspomnienia tego, jak to było przed atlantyckim programowaniem. Kiedy to pieniądze i cała ta społeczna machina w ogóle nie istniały, a życie miało tak słodki, rześki smak. Jest to świadomość, że coś zostało mi odebrane, coś się we mnie wyłączyło i ja tego czegoś bezwzględnie potrzebuję, aby żyć.

Jest to wolność mojej świadomości. Jest to świadomość wykraczająca poza suchy świat logiki, technologii i ekonomii… pewnie zrozumieją mnie romantycy, albo artyści, którzy w swoich twórczych doświadczeniach smakowali tej wolności.

Kiedy moja świadomość jest otwarta — jak aktualnie odkrywam — to, ile mam pieniędzy, jest bez znaczenia, ponieważ w jakiś sposób naturalny dostatek sam do mnie płynie. Dookoła jest tak wiele bogactwa, tylko że, aby zeń skorzystać, trzeba sobie uświadomić, że pieniądze to jednak nie wszystko.

Biorę głęboki oddech. Idę zbierać dziką różę na wino… nalewka z czeremchy już dojrzewa w słojach, wrzos, wrotycz, pokrzywa i jałowiec suszą się na mieszankę do zimowej herbatki… zbieram się do przyrządzenie konfitury ze znalezionych owoców pigwy… dostatek jest wszędzie dokoła mnie, tylko nigdy jakoś nie miałem świadomości, jak z niego korzystać.

W tym dogłębnym procesie integracji i wynikającej z niej transformacji, moje ciało i umysł przechodzą wiele zmian… uwalniam stare programowanie. A im bardziej wcielam naturę mojej duszy, przez niektórych metafizyków zwaną też Ciałem Świetlistym, tym bardziej staję się wolny i tym bardziej odkrywam, czym naprawdę jest bogactwo, dostatek, naturalna obfitość życia. Bez potrzeby bycia częścią karmicznej, społecznej machiny ekonomicznej, staję się naprawdę suwerenny i autentyczny.

To zupełnie nowe podejście do życia, o którym z pewnością będę jeszcze pisał.