Łysica Trip

Najlepszym, moim zdaniem, sposobem na spotkanie i zintegrowanie swoich aspektów jest wycieczka w miejsce, które zna się z innego wcielenia. Można być pewnym, że spotka się tam siebie w wielu odsłonach i historiach. Warto wtedy pamiętać, aby nie osądzać swoich uczuć, emocji i w ogóle niczego. Najlepiej być otwartym i po prostu oddychać w bezpiecznej przestrzeni, kiedy energie stają się nader intensywne. Pomocna też jest czysta woda i solidna dawka poczucia humoru. Oto zapis jednego z takich właśnie integracyjnych doświadczeń.

Naszą podróż zaczynamy wczesnym rankiem, gdy przypominam sobie maleńki fragment snu, w którym Saint-Germain pokazuje mi jak zbudować przekaźnik krystalicznych energii z sosnowej gałązki, źródlanej wody i czegoś… czego nie mogę sobie przypomnieć…. ze spowolnienia atmosfery — tak trzeba spowolnić atmosferę energetyczną — innymi słowy naprawdę się zrelaksować… wyjść poza pośpieszny czas.

Pamiętam ten urywek snu, a potem inny fragment, że wraz z Anią próbujemy stworzyć połączenie pomiędzy jakimś źródłem, a łąką… wydaje się to wszystko bez sensu, ale nagle, nie wiadomo skąd, przy śniadaniu wpadam na pomysł, żebyśmy pojechali na Łysicę, czyli najwyższy szczyt (612 m n.p.m.) prastarych Gór Świętokrzyskich.

Krótka piłka i jedziemy.

U podnóża Łysicy znajduje się Św. Katarzyna — taka wieś — a w niej u samego wejścia na górski szlak, klasztor Bernardynek. Natomiast bramą wejściową na ten zacny pagór jest źródełko Św. Franciszka, które wybija wprost z serca góry i (a jakże by inaczej) ma uzdrawiającą moc, o czym później wielokrotnie mówią nam mieszkańcy miasteczka.

Źródełko wybija wprost do takiego małego oczka… i muszę przyznać, że woda jest naprawdę przepyszna!

Napoiwszy się, napełniwszy butlę, wchodzimy na czerwony szlak prowadzący na sam szczyt…

Droga jest bardzo kamienista i wszędzie po bokach są takie śmieszne drewniane “ławki”, które, jak się w końcu skapowałem, nie tyle służą do siedzenia, ale podtrzymują ruchliwy grunt góry, która to lubi się czasem rozpadać dosłownie pod tuptającymi nogami turystów…

Całą Łysicę porastają taaaakie piękne, krzepkie drzewa (buki) o bardzo imponujących korzeniach i wspaniałej energii… przytulaliśmy je po drodze.

Gdy sobie siedzę na “ławeczce” i wczuwam się w energie tego miejsca, jest oczywiście cała ich mieszanka. Czuć dużo refleksyjnej świadomości — to, jak ludzie sobie rozmyślają wspinając się pod górę, jak kontemplują swoje życie…

Czuję przeszłość — ileż tu się działo przez wieki! I w końcu czuję to, co mnie najbardziej intryguje, czyli pradawne energie zaklęte w porozwalanych wszędzie skałach. Łysica jest bowiem wyjątkową górą. W sumie to można powiedzieć, że to taki duży pagór, wielkie rumowisko wielkich kamieni. Teoria geologiczna głosi, że dawno dawno dawno temu były to okazałe góry w stylu Tatr, ale są już tak stare, że się po prostu rozpadły.

Potem spotykaliśmy jednego starszego taternika z pobliskich Kielc, który akurat sobie trenuje przed kolejnym wypadem w Tatry, łażąc w tą i z powrotem po Łysicy. Opowiadał, że skały Łysicy to istny magnes na pioruny i jak tylko idzie burza, to lepiej z Łysicy zmykać ile sił, bo sam doświadczył tego, jak piorun uderzył w jedną dużą skałę, rozwalając ją niemalże w lawinę turlających się kamlotów. Także… zdaje się, że ta góra po prostu lubi się rozpadać.

No i przysięgam, że czasem słychać tam Rock&Roll’a.

Mimo, że góry już leciwe, to i tak są piękne… a szlakiem się idzie bardzo przyjemnie… dużo sobie robiliśmy postojów na oddychanie, odczuwanie, wydurnianie się i zaczepianie innych turystów.

W połowie drogi znaleźliśmy dawne więzienie, do którego Ania postanowiła mnie bezwzględnie wtrącić… nieczuła na moje pełne cierpienia wołania…

W końcu uciekłem, kiedy strażnicza obściskiwała się z jakimś drzewem.

Tylko padło mi na wzrok i już sam nie wiedziałem gdzie mam dalej iść… Ja pier…

W końcu jednak miałem szczęście i znalazłem pomarańczowy potencjał nowej energii. Zjadłem go w nadziei, że wzrok mi się polepszy…

Dostałem super mocy i przewracałem stare drzewa jednym dotknięciem palca!

Też trochę surfowaliśmy po krystalicznych energiach, które tam naprawdę płyną. Ja wiem, że one wszędzie płyną i generalnie są jakby zamaskowane przez bardziej szorstkie i krzykliwe energie ziemskie i okołoziemskie, ale skały mają to do Siebie, że wspaniale przewodzą i amplifikują krystaliczne wibracje.

Toteż, będąc tam, chodząc po kamieniach, odczuwałem oczywiście szum ludzkiej świadomości, aspektów z przeszłości, traum i różnych duchów, ale pod tym wszystkim — niejako — czułem ten piękny przepływ energii czystych, twórczych i bardzo odżywczych, odmładzających — które to zwie się potocznie energiami krystalicznymi.

Tutejsze drzewa są po prostu magiczne… i jakże pięknie przewodzą energie!

Taniec wielu elementów… jakże wielkim darem jest być świadomym tych różnych warstw rzeczywistości. Przyznam, że trochę się śmiałem z innych ludzi, którzy tak szybko pędzili na szczyt i z powrotem, że nawet nie przystanęli na chwilę, aby poczuć i naprawdę przyjąć energetyczny cud, jaki tutaj ma miejsce. Łysica to wyjątkowa góra!

No, oczywiście — i całe szczęście — nie wszyscy są tacy „Pospieszalscy” i udało nam się poznać parę wspaniałych osób!

Byłem bardzo…

Jednakowoż czułem też te raczej ciemne energie. Gdzie światło, tam i ciemność. Nie można żyć tylko samym „pozytywizmem”. Wiem o tym i pozwalałem sobie czuć wszystko — również gniew, lęk, żal, brak nadziei, zagubienie.

A jednocześnie radość, ekscytację, natchnienie, otwartość.

Pełne spektrum życia.

W końcu dotarliśmy na szczyt ów Łysicy. Spotkany przez nas taternik powiedział, że cały spacer od źródełka Św. Franciszka na szczyt to jakieś 2 km. Dystans niedługi, ale ileż różnych doświadczeń po drodze!

Liczy się droga, a nie cel.