Wczesnym rankiem w niedzielę siedzę w warszawskim metrze, jadąc w stronę Dworca Centralnego.

Obok mnie śpi młody mężczyzna, który na pewno zeszłej nocy wypił trochę za dużo wina.

Naprzeciw dwoje imigrantów z Indii – kobieta i mężczyzna w średnim wieku – widać, że się kochają. Mężczyzna ma na plecach za duży plecak. W ich oczach wibruje strach, niepewność, a jednak jakiś rodzaj zaufania, że wszystko będzie dobrze.

Na prawo, tuż koło rozsuwanych drzwi siedzi przerażony chłopiec – chyba coś przeskrobał i teraz boi się konsekwencji.

Patrzę na nich oczyma fascynacji i pamiętam, jak to jest być każdym z nich. Widzę oto siebie w różnych odsłonach.

Zerkam na długie korytarze metra, gdzieniegdzie siedzą ludzie w różnym wieku, płci, orientacji seksualnej, z różnymi celami i przeznaczeniem, które dla każdego jest nieodgadnione. Jest wstęgą rozciągniętą w czasie, napiętą między narodzinami a śmiercią. Tak naprawdę nie jestem w metrze, jestem w salonie luster – odbicia pokazują mi, kim jestem, byłem i mogę się stać. Na każdej stacji poprzez magiczne rozsuwane drzwi, lustra pojawiają się i znikają, a ja wciąż jestem… oddycham, mruczę delikatną pieśń i czuję zachwyt.

Ogarnia mnie to szaleńcze współczucie, które sprawia, że obejmuję wszystko jako największy skarb, jaki istnieje. Jakże piękne jest bycie człowiekiem! – tętni żwawo moje serce! Wszystko w nas, w życiu jest cudem! Nawet to, co zdałoby się brzydkie i negatywne, w moich oczach oto jest nocnym motylem, tak samo pięknym jak ten dzienny, lecz tylko w innej tonacji kolorów.

I nagle, gdzieś z mojego wnętrza, a może zza czarodziejskich rozsuwanych drzwi, zaczyna płynąć melodia, którą tak dobrze pamiętam i znam. Melodia Atlantycka! Melodia mojego marzenia o świecie, w którym jest tylko miłość – nie ma żadnego osądu, segregacji, negacji. Wszystko, co ludzkie jest święte, a świat to miejsce radości, braterstwa, wspólnego tworzenia i cieszenia się tym, kim jesteśmy! Przepełnia mnie słodycz.

Serce pompuje świetlną krew…

Jakaś tama puszcza we mnie i uwalnia tę rzekę miłości, która wylewa się łzami moich oczu, łzami szczęścia i zachwytu. Ale czuje się trochę niepewnie, umysł chce blokować, bo jestem w metrze i nie mogę aż tak pozwolić temu płynąć…

Wtem odzywa się głos Duszy: „Nie powstrzymuj rzeki miłości. Nie powstrzymuj łez, które są święte – światła, które jest nadzieją i pięknem!”

Puszczam się… łzy ciekną po policzkach, łkam z rozkoszy, czując tak olbrzymi zachwyt nad życiem, nad człowiekiem… och! Śmieję się jak szaleniec!

Magiczne wrota rozsuwają się, wysiadam, a ze mną ludzie – lustra doświadczeń – piękno, które jest tak wielkie, że nawet słoneczny zielony świat po drugiej stronie ruchomych schodów zdaje się tylko tłem dla świecących serc ludzkich diamentów.

Kłaniam się im, gdy idę i świecę łzami miłości, a twarz rzeźbią rysy jokerowskiego uśmiechu.

To najpiękniejszy świat, jaki widziałem!