Pokochać ludzkość

Niedzielnym rankiem chodziłem sobie po parku wśród ludzi i odczuwałem tak wiele różnych energii. Po prostu uczuć, którymi emanują ludzie wraz ze swoim kwantowym promieniowaniem psychicznym, jak to ostatnio naukowo stwierdzono.

I tu ciekawa uwaga, ponieważ nauka faktycznie uznaje fakt, że nasze myśli, emocje i stany wewnętrzne są nieustannie emanowane poprzez kwantowo sprzężone promieniowanie elektromagnetyczne, płynące z naszych ciał i umysłów. Istnieją nawet pierwsze urządzenia odczytujące ów promieniowanie.

A zatem bycie osobą empatyczną oznacza, że po prostu masz wyczulony zmysł odczuwania tego promieniowania z otoczenia. To znaczy, że jesteś po prostu bardziej świadomą osobą. A w neurologii uznany jest fakt, że w naszych mózgach znajdują się tak zwane neurony lustrzane, które odpowiadają tylko za to, aby odbierać i tłumaczyć ów psychiczne promieniowanie na wyczuwalną i definiowalną komunikację. Ja jednak bym je nazwał neuronami współczucia (kompasji).

Jestem zachwycony tym, jak współczesna nauka robi się coraz bardziej metafizyczna, potwierdzając to, co jeszcze niedawno było uznawane za jakieś duchowe brednie.

Szedłem sobie więc z psem po parku, wokół małego jeziora w blasku słońca, z szelestem traw, zapachem kwiatów i ziół, bzyczeniem (i na pewno też bzykaniem hahaha) owadów… i tymi przesłodkimi małymi kaczuszkami wędrującymi pośród liliowego sitowia, oraz w niezgłębionych gąszczach trzcin i pałek wodnych. A moje neurony lustrzane komunikowały mi bardzo wyraźnie uczuciową energię ludzkości unoszącą się w powietrzu.

Chwilami zatrzymywałem się, biorąc głęboki oddech zachwytu, ponieważ na niebie rozgrywała się artystyczna, dynamiczna teatralna sztuka chmur i światła w roli głównej, która w jakiś tajemniczy sposób odzwierciedlała wszystko to, co czułem w kwantowym powietrzu ludzkich serc.

Jakże trafne jest powiedzenie, że to, co na górze, to i na dole!

A dzisiaj w teatralnej sztuce życia chmury mieszały się, tańcząc odcieniami beznadziejnej czerni, przez szarości zagubienia, smutku i tęsknoty, aż do małych, otoczonych jaskrawym błękitem baranków nieskazitelnej bieli szczęścia. A wiatr — reżyser — ze wszystkich oddechów ludzkości opowiadał historię tego, co jest w naszych sercach, co było i co może jeszcze się stać. Historię wielkiej miłości i tęsknoty za tym czymś…

Każdy człowiek ma to COŚ, za czym tęskni — coś, czego pragnie, o czym marzy, czego nieustannie szuka i stara się zdobyć. Lista tych marzeń jest tak długa i różnorodna, jak ilość ludzi na tej planecie — albo może i dłuższa! Ludzie chcą mieć więcej pieniędzy, lepsze zdrowie, znaleźć miłość; chcą mniej samotności, a więcej radości, słodyczy. Chcą podróżować i zobaczyć świat, zbudować dom, spłodzić dzieci, polecieć w kosmos, pomóc bliskim — prgnień jest bardzo wiele! Każdy jakieś ma!

Przeszedłem wtedy obok ukraińskiej rodziny, która odpoczywała nad brzegiem jeziora i czułem, że pragną wrócić do swojego kraju i żeby był pokój — żeby móc po prostu żyć swoim życiem. Poczułem w nich wdzięczność, że mogą być tu, w Polsce, bezpiecznie, a jednocześnie wielki smutek i poczucie izolacji — to, że chcieliby być tam, gdzie teraz nie mogą.

Na ławce nieopodal siedziała młoda dziewczyna, która pisała na swoim smartfonie, a w jej energii poczułem, jak tęskni za miłością oraz aby odnaleźć przejrzystość — gdzie dalej pójść w życiu? Kim się stać? Co zrobić ze sobą i swoim życiem? — pytała w głębi.

Jakże i ja podobne miewam uczucia — pomyślałem sobie. Jakże my wszyscy, ludzie, jesteśmy do siebie podobni! Wszyscy pragniemy tego samego: by dobrze żyć, godnie żyć i czuć po prostu to COŚ — coś, co można nazwać szczęściem.

I wtedy minęła mnie ta staruszka z kijkami do nordic walking. Poczułem jej serce. Słyszałem myśli. Bo ona już przeżyła swoje Życie i teraz powoli odpływa w stronę błękitnego nieboskłonu — gdzieś hen poza teatr chmur, hen do krainy eterycznego Światła. Czułem jednak, jak wciąż w sobie trawi przeszłość:

„Co poszło źle, co poszło dobrze? Czy jest coś więcej? Bo czuję, że śmierć jest tuż obok mnie. Wiem, że niedługo odejdę z tego świata, ale nie wiem gdzie. I choć jestem wdzięczna za tak wiele, to też tak wiele wycierpiałam! Chciałabym, żeby istniało jakieś miejsce, gdzie jednak będzie… lepiej! Choć trochę lepiej!… Czy ludzkie życie ma w ogóle jakiś sens?!”

Czułem się przytłoczony tymi wszystkimi komunikacjami energetycznymi — moje neurony lustrzane kipiały niczym morskie fale dobijające brzegu. Ale wziąłem parę głębokich oddechów i spokojnie obserwowałem ten przepiękny teatr. I mówię sobie: przecież ja jestem taki sam!

Wszedłem w tunel pobazgrany najróżniejszymi sprayowymi ekspresjami uczuć: wulgaryzmy gniewu, wyznania miłości, wołanie pomocy, radość artystów, smutek rozłąki, oferty szybkiego seksu z numerami telefonów (och te nastolatki!) — po prostu ludzie.

Za plecami usłyszałem gwizd. To młody mężczyzna na rowerze: „Jebana inflacja! Jezu, jak zarobić więcej pieniędzy?! Chciałabym mieć kobietę, tak bardzo pragnę!… Ale przecież muszę więcej zarabiać… co zrobić? Boże, proszę, pomóż mi! Co ja mam zrobić…? I jeszcze ten je*any Putin! Nadchodzi wojna… Jezu! Czy ty w ogóle istniejesz?”

Jak to dobrze mieć współczujące serce, pomyślałem sobie. Jak wspaniale jest czuć wszystko i niczego nie osądzać… dziękuję…

Bo ja też tęsknię, pragnę i się boję. Ja też czuję wdzięczność, radość, nadzieję oraz jej brak. Ja też bywam zagubiony i czuję się podle. Ja też wołam i nie słyszę odpowiedzi. Ja też chcę dobrze żyć, ale czasem nie wiem, jak to zrobić. Ja to wszystko też! „Jestem człowiekiem i nic, co ludzkie nie jest mi obce” — to chyba jedyny cytat, który pamiętam z licealnych lekcji literatury.

Szedłem ze łzami w oczach, mając tak wielką miłość dla tego, co to znaczy być człowiekiem. I mimo że czułem się przytłoczony tym wszystkim — jak gdybym miał zaraz runąć w jakąś przepaść — moje serce było pełne zachwytu i wdzięczności. Cóż za przedziwna mieszanka chmur na moim wewnętrznym niebie!

I wtedy zatrzymał mnie ten malutki chłopiec. Na białej koszulce miał wielką zieloną jaskrawą liczbę JEDEN (1), która świeciła niczym żarówka. Szedł z tatą nad jezioro…

— Tato, a dlaczego mama jest w kościele, a my idziemy do jeziorka? — zapytał niewinnie. — Bo mama wierzy w Boga, synku. — A my nie wierzymy w Boga, tato?

Ojciec zatrzymał się i zaczął rozglądać dokoła. Minąłem ich, lekko się uśmiechając, zerkając prosto w oczy Starego, a w jego iskierkach, wśród czerni źrenic oplecionych tęczą błękitnego nieba, zobaczyłem Duszę. — My, synku nie tylko wierzymy w Boga — my idziemy go zobaczyć. — oznajmił po tej nanochwili namysłu. — A jak wygląda Bóg, tato? — Jak ty i ja, syneczku… zobaczysz go w lustrzanej tafli jeziora i… w błyszczących oczach wszystkich ludzi.

Przez tłoczny od emocjonalnej kaligrafii tunel przetoczył się wietrzny pociąg — Ekspres pędzący niewinnie niczym motyl. Bez żadnego celu, bardziej tańcząc ze wszystkim, co już tu jest, niż zmierzając w jakimś konkretnym celu. Odwróciłem się, zerkając w stronę słońca. Na tafli jeziora pojawiły się maleńkie fale, a dzikie kaczuszki zaśpiewały chórem. Przysiągłbym, że usłyszałem je wyraźnie: „Życie jest radością! Życie to pieśń… jak to dobrze mieć Duszę… kwakwakwakwa (odpowiednik ludzkiego hahahaha)”.

No tak! Olśniło mnie! Jak to dobrze mieć Duszę! Bo choć czasem jest się zagubionym w labiryncie marzeń i cierpień; choć tęsknisz i nie wiesz jak zdobyć; choć wokół może panować rumor łez i wojen zgiełk, to Ty… Ty… Ty i tak jesteś poza tym. Bo jesteś nie tylko człowiekiem, lecz również Duszą. Nie tylko pociągiem zmierzającym do kolejnej stacji po sztywnych, kamienistych torach kolei losu, lecz także motylem, tańczącym radośnie wśród teatru kwiatów radości i chmur goryczy — wszystko ceniąc na równi.

Jak to dobrze mieć Serce! (i neurony lustrzane) — wykrzyknąłem, a pogłos tunelu przemienił mój głos w promienisty grzmot. Jak to dobrze móc czuć wszystko, lecz posiadać tylko Siebie — dodałem szeptem i ruszyłem dalej, niosąc w sercu pieśń.