Przez chaos aspektów do nowego Życia

Oto historia jakich przeżyłem już kilkanaście w tym wcieleniu. Wiem też, że wiele osób doświadczyło czegoś podobnego, aczkolwiek pisemnych relacji jest bardzo niewiele. Niestety. Więc postanowiłem to opisać. Dzielę się tym nie dlatego, że chcę by mnie podziwiano, ale ponieważ moje serce mnie tak kieruje.  

To nie jest “ładna” historyjka. Nie jest w żaden sposób upiększona. Właściwie, to zapisane tu strofy są tylko ułamkiem całości tego doświadczenia. Po prostu tekst byłby zbyt długi, gdybym miał opisać wszystko. Możliwe, że byłaby to wtedy cała książka.  

Komuś może się wydawać, że takie doświadczenia są czymś złym, ale nic bardziej mylnego. Jest to opis integracji aspektów – coś, czego doświadczy każdy, kto pragnie żyć jako wcielony Budda. Zresztą w sutrach buddyjskich i innych opowieściach dawnych mistrzów można znaleźć wzmianki o tego typu doświadczeniach. Tylko właśnie strasznie stare i zapisane w bardziej enigmatyczny sposób.  

Oto więc ta opowieść.  

Obudziłem się rano z brzuchem wzdętym jak piłka plażowa, czując się podle zmęczony, a jednocześnie pełen jakiejś rozdygotanej energii, która kazała mi biegać i robić rzeczy, których naprawdę nie chciałem robić. A jednak oto ubieram się w brudne ubrania do pracy w ogrodzie i zaczynam się krzątać, napędzany tą specyficzną elektryfikującą energią masowej świadomości. Podlewam, odchwaszczam, sprzątam, segreguję śmieci… cały czas świadomy, że to nie ja – to wpływ Matrixa i jakiś poddany mu aspekt.  

W końcu zmuszam się do tego, żeby jednak się zatrzymać, usiąść na słoneczku i pooddychać chwilę głęboko do mojego balonowego brzucha. “Po prostu czuj wszystko i słuchaj energii, a jednocześnie posiadaj siebie” – mówi mi wewnętrzny głos.  

Oddycham więc. Mijają długie chwile i trochę uspokajam. W końcu energia odpuszcza, łagodnieje, a ja czuję się bardzo głodny. Czas na śniadanie!   

“Zjedzmy tą starą zamrożoną pizzę” – mówi do mnie wewnętrzny głos.   

Już miałem ją dawno wyrzucić. Nie wiem w ogóle, co jeszcze robi w zamrażalniku, ale dobrze, upiekę ją i zjem. Skoro tak chce Dusza…  

Na pudełku od pizzy napisano, że jest z “hamem” i grzybami. W sensie po angielsku ham to szynka. Czytam to i gdzieś z tyłu głowy myślę sobie: jakie zabawne, że właśnie z chamem mam zjeść pizzę! Bo właśnie oto teraz czuję się, jakbym był jakimś nieokrzesanym, brudnym wieśniakiem – chamem, jak to się brzydko zwie.  

Pizza okazuje się po prostu straszna. Już w stanie zamrożenia widzę, że jest cała przemoczona i normalnie wyrzuciłbym ją do śmieci, ale skoro Dusza mówi, żeby zjeść – to upiekę i zjem. Już wiem, że odmrożenie i zjedzenie tej pizzy jest symbolem – alchemicznym rekwizytem odmrożenia i “zjedzenia” jakichś bardzo starych, zblokowanych energii. Nie protestuję – pozwalam.  

Piekłem ją chyba z półtorej godziny w niskiej temperaturze. Tak, aby cała zamrożona w niej woda mogła spokojnie wyparować. W między czasie krzątałem się dalej jako sprzątacz.  

Koniec końców pizza okazała się nawet smaczna, a ja wiedziałem, że jedząc ją przyjmuję do integracji energię aspektu z przeszłości. Aspektu niewolnika – chłopa pańszczyźnianego, który był zaklęty w swoim kieracie przez setki lat. Czekał w zamrażalniku podświadomości, aż w końcu przybędzie Pasterz-odmrażacz.  

I tym właśnie jest integracja aspektów. Trzeba je objąć i w pewnym sensie zjeść – czyli poczuć w pełnej akceptacji. Nie mieć żadnego osądu, lecz w kompasji sprowadzić ponownie do jaźni godności. Do majestatycznej esencji prawdziwego ja – całości istnienia. Jem więc, oddycham… och, dodałem za dużo chili… wody, wody! Już wiem, że to będzie dzień wyjęty z życiorysu.  

Przeoddychałem, co trzeba, podlałem jeszcze pomidory i oto siadam do komputera, próbując napisać ostatni rozdział do mojej najnowszej książki. Takiej o nowatorskiej sztuce psychotronicznej, którą nazwałem PSI+art.  

PSI+art – sztuka świadomości – takiż jej tytuł.   

Siadam, słucham z dyktafonu notatek głosowych, staram się coś skrobać, ale nie mogę nic sensownego z siebie wykrzesać. Gorycz – bo czemu? O co chodzi? – pytam siebie. Nic się nie składa. Mój umysł po prostu jest w innym trybie funkcjonowania niż bycie zdolnym do pełnego natchnienia pisania genialnych treści!  

Odpuszczam więc i dla dystrakcji idę pomajstrować przy najnowszej rzeźbie, która dotyczy – o dziwo! – właśnie integrowania aspektów niewolnictwa z innych wcieleń.  

I myślę sobie, “jakie to zabawne, że doświadczam tego od rana, a jednocześnie robię o tym rzeźbę! Nawet nie planowałem tego. Nie myślałem o tym! A to się po prostu samo składa – ciekawe.  

Wiercę, kleję, przykręcam, szlifuję drewno, ale cały czas męczą mnie głosy.   

Mówią mi, że jestem śmieciem; że moja sztuka jest i tak beznadziejna; a moich książek i tak nikt nie będzie czytał, bo jestem pojebanym idiotą! Po co więc w ogóle je pisać?!  

Płaczę w środku, a mój brzuch znowu pęcznieje…  

Głosy mówią mi żebym lepiej znalazł sobie jakąś prostą robotę i przestał bawić się w mistyka, i artystę. Bo to przecież do niczego mi nie doprowadzi. Mówią mi, że powinienem spalić swoje rzeźby i dać sobie spokój z byciem jakimś “mistrzem”. Bo i tak nigdy mi się nie uda. Mówią mi, że to wszystko bez sensu; że marnuję sobie życie; że powinienem stać się normalny i zaakceptować to, że urodziłem się w rodzinie robotników… I że nic nigdy tego nie zmieni.   

Mówią mi, że właściwie to powinienem już umrzeć. A może w przyszłym wcieleniu wrócę w lepszej rodzinie, z większym bogactwem, lepszymi genami.   

Płaczę w środku, a mój brzuch chyba zaraz pęknie.  

“Czy w ogóle ktoś taki beznadziejny jak ty kiedykolwiek będzie zasługiwał na cokolwiek lepszego?” – śmieją się ze mnie aspekty. Szydzą, gardzą, poniżają, a ja tylko słucham tego, płaczę i oddycham głęboko do brzuszka – ufając Duszy.   

W umyśle walczę z tym. Nie! – krzyczę w środku. Nie jestem chamem! Chcę to powiedzieć na głos, ale na szyi mam już obrożę. Głos tkwi w przeponie. Płaczę i oddycham z tym…  

W końcu daję za wygraną i po prostu akceptuję to. “Dobrze jestem nikim. Przegrałem… ale i tak kocham siebie” – w końcu wykrztuszam to i mówię na głos. “I choćbym został bezdomnym nikim… i tak będę wolnym Mistrzem! Nic nigdy tego nie zmieni.”  

Kocham siebie w pełni i bez względu na wszystko, nawet jeśli jestem nikczemnym chłopem-chamem-niewolnikiem do podmywania czyichś stóp – to i tak w głębi zawsze będę wielkim Mistrzem-Chrystusem. Nic nigdy tego nie zmieni!  

Ta akceptacja otwiera coś we mnie. Jakiś przypływ pasji i natchnienia – jakiejś nadludzkiej wiary w siebie i sens tego, że naprawdę Jestem Kim Jestem; że JAM JEST!   

Dobrze, czas na kąpiel – stwierdzam w uldze. Czas zrzucić z siebie te łachy i zrobić sobie pauzę na długie oddychanie z Duszą i kochanie siebie. Przecież wiem co się dzieje – to tylko aspekty przeszłości.  

W wannie leżę, oddycham w ciszy i wciąż słyszę, jak coś we mnie płacze. Skupiam się na oddechu, na wczuciu się głębiej w głos Duszy, który wiem, że jest ze mną pośród całego tego zgiełku elektryfikacji masowej świadomości. Tych dziwnych energii, których nie rozumiem, a które zdają się mnie atakować, jak gdyby chciały odebrać mi moją kreatywność – moją wolność i moją wiarę w siebie. Oddycham w zaufaniu, odczuwając wszystko. Pozwalam.  

Woda w wannie już wystygła. Czuję w sobie dużo większą przejrzystość, a Dusza mówi, “weźmy płótno i namalujmy o tym obraz.”  

Ależ czuję olbrzymią radość, kiedy w dłoń trafia pędzel, a farby olejne zaczynają skrzyć się w blasku światła. Gdy nakładałam kolory, uważnie słuchając i oddychając, by przelać na płótno pełną energię tego, czego dziś doświadczam.   

Jest to jedno z najbardziej magicznych doznań: tworzyć w świadomy sposób, czując wręcz, jak wewnętrzny głos mówi Ci, który wziąć kolor. Czuć to, jak intuicja kieruje twoją dłonią, aby rozprowadzić kolorową energię po chropowatej powierzchni bawełnianych górek i dolin płótna.   

W końcu zmęczyłem się i poczułem, że muszę się przespać, albo przynajmniej poleżeć na łóżku i napić się gorących ziół. Dzisiaj będzie to pokrzywa z miętą i odrobiną tataraku. Mieszanka, która uspokaja umysł i łagodzi napięcie w mięśniach. Jeden łyk, a czuję jak moje ciało jest wdzięczne, zaś wzdęty brzuch, rozluźnia się. Ciężkie mam już powieki, a więc oddech za oddechem coraz bardziej zagłębiam się w krainie snów. I już prawie zasypiam…  

Tylko ta dziwna energia nie daje za wygraną. Znowu czuję jakiś strzał. W mojej psychice pojawia się 1000 różnych dziwnych postaci, historii i głosów, które zmieniają się jedna w drugą co kilka sekund. Nie śpię, a jednak czuję, jakbym śnił na jawie. A głosy, historie i wizję są tak realne, że jako człowiek jestem nimi przytłoczony. Pojawia się strach, że zaraz chyba umrę i trafię do jednego z tych losowych absurdalnych światów. Umysł zaczyna panikować. Pojawia się we mnie gorączkowe pragnienie, aby to się skończyło. Pragnienie powrotu do poczucia spójności jaźni. Ale czuję jakbym tracił siebie, jakby coś mnie przejmowało i chciało odebrać moje ludzkie istnienie. Staram się utrzymać uwagę na oddechu i na odczuciach w ciele, aby żadna z tych mentalnych historii nie wciągnęła mnie w swoje bagienne czeleście. Lecz nie jest to łatwe…   

W końcu pojawia się we mnie sygnał s.o.s., a w głębi siebie widzę mój kolorowy flet. Tak, muszę wziąć swój Obiekt Przywracający Połączenie i wrócić do siebie, ponieważ inaczej chyba… chyba umrę. Flet leży koło płótna, na którym przed chwilą malowałem, a obok niego stoi mój niefizyczny przyjaciel z Krainy Duszy – mały lew, którego nazwałem Mi, a który symbolizuje moją Prawdziwą Jaźń Wolności. Czasami bawię się tak, że rozmawiając z nim, rozmawiam z moją duszą. Właśnie w takich chwilach mój misiowy przyjaciel jest dla mnie wielką pomocą.  

Biorę więc flet, misia i idę usiąść przed lustrem, aby pooddychać spokojnie, zagrać na moim magicznym flecie i wczuć się w swój rdzeń, pomimo tej burzy dziwnych aspektów i energii, których za cholerę nie rozumiem. Siedzę więc, oddycham głęboko do brzuszka i czuję jakbym był w jakimś stanie delirium. Chwilami wręcz mam wrażenie, że tracę zmysły, mimo że moje oczy są otwarte i staram się uważnie słuchać wszystkich dźwięków. Skupiam się na zmysłowych doznaniach ciała, by nie stracić połączenia z fizycznością. I mam wrażenie jakby te aspekty chciały mną zawładnąć i przejąć kontrolę nad moim ludzkim ciałem. Jakby coś chciało odsunąć mnie na bok i zabrać mi moje ludzkie życie.  

Trwa to jakiś czas. Ściskam mojego misio-lwa i wczuwam się w Głos Duszy. „Spokojnie, to tylko integracja – to tylko energie, które możemy razem wchłonąć i sprowadzić do tych magicznych drzwi.” Powiedział mój lew, a ja zobaczyłem w sobie wrota, a za nimi pulsujące światło miłości, odwagi, transcendencji.  

Ale niektóre aspekty nie chcą przez nie przejść. Momentami czuję panikę, bo mam wrażenie, że zaraz wygrają…, że się wyślizguję z własnej biologii. Staram się im opierać – pełen przerażenia.  

Nagle przypominam sobie opowieść, którą słyszałem kiedyś od mojego hinduskiego przyjaciela, zwanego Kuthumi Lal Singh. Przypominam sobie, jak opowiadał, że tuż przed swoją realizacją i spotkaniem z Duszą przeszedł dokładnie coś podobnego. Czyli chaos przeszłych wcieleń, aspektów i dziwnych historii, które zdawało się, że chcą rozerwać go na strzępy i zniszczyć jego jaźń. Przypominam sobie, jak opowiadał, że próbował trzymać się siłą i oprzeć tej nawałnicy chaotycznych energii w obawie, że go opętają i odbiorą istnienie. Ale dopiero w chwili, gdy totalnie odpuścił i pozwolił im go przejąć – wtedy wszystko się rozwiązało. Miałem wrażenie, że Kuthumi stoi obok mnie i mówi, „No dalej… to tylko twój opór tworzy ich iluzję moc. Dopiero gdy odpuścisz w stu procentach, w pełnym zaufaniu do Siebie…”  

A więc dobrze, ryzyk-fizyk, odpuszczam. Niech mnie pochłonie ten chaos…  

Moje zmysły odłączają się od ciała i mam wrażenie, że to już koniec. Umieram… lewituję wprost do magicznych drzwi światła… odchodzę…   

Nagle moje ciało bierze głęboki, głęboki oddech aż do samych stóp, a ja wracam do zmysłów, czując wielką ulgę w całej swojej istocie. Ale jestem kimś innym. Wszystko wokół mnie staje się jakieś jaśniejsze, lżejsze, a moje ciało relaksuję się. Wciąż jestem bardzo śpiący, oczy kleją się do snu. Chaos głosów znikł. Mój umysł jest czysty, niezmącony. Ogarnia mnie wielki spokój i czuję, że teraz mogę już iść spać. Ale też czuję w sobie coś takiego, czego nie potrafię określić. Trochę jakbym bardziej stał się własną jednością. Tak, czuję spójność i przejrzystość w sobie. Piękne uczucie.  

Sen przyszedł szybko. Nie pamiętam o czym śniłem… pamiętam tylko, że w jednym ze snów był ze mną mały zielony lew oraz mój przyjaciel Kuthumi, który coś mi opowiadał. Obudziłem się wypoczęty. Moje ciało jest obolałe, ale wiem, że to efekt integracji – i ono musi przejść swoje dostrojenia i zmiany. Wszystko jest dobrze. Po prostu wiem.  

 Dr Sha Dhar