Wąż Wolności

Drugi tytuł: Wąż Kompasji

Olej na płótnie; 25 x 25 cm

Wolność to zabawna rzecz. Ciężko dokładnie powiedzieć czym jest. To chyba jedno z tych filozoficznych, bardzo subiektywnych doznań, które każdy musi odkryć i zdefiniować na swój sposób.

Mój obraz przedstawia wolność, jako rezultat akceptacji i szacunku. Gdy akceptujesz wszystko takim, jakie jest: ludzi, siebie, świat dokoła — wtedy nie mieszasz swoich osobistych energii z tymi, które Cię otaczają, a więc możesz być naprawdę niezależny, suwerenny, niepodległy… wolny!

Wąż jest różowy, ponieważ róż to dla mnie kolor pełnej akceptacji i szacunku, czyli najwyższej formy miłości. Konfrontując świat i zewnętrzne energie z taką jakością miłości, możesz być pewien, że nikt, ani nic nie będzie mogło cię zniewolić. Kiedy sam nie próbujesz zmieniać świata, ludzi — oni również nie będą próbowali zmienić ciebie. Wąż Wolności to wąż szacunku dla siebie samego i bliźniego swego.

Właściwie to z tym obrazem wiąże się ciekawa opowieść. Namalowałem go, nie wiedząc co będzie przedstawiał. A płótno, na którym jest, kupiłem jako część magicznego prezentu dla siebie oraz pewnej bliskiej mi osoby. Spędzaliśmy razem Boże Narodzenie.

Zacząłem malować w pierwszy dzień świąt. Było wcześnie rano i wszyscy jeszcze spali. Panowała cisza i spokój. Nie traktowałem tego zbyt serio — malowałem tak po prostu, dla przyjemności. Bardzo lubię malować wśród porannej ciszy.

Zawsze czułem, że jestem artystą, ale nigdy nie potrafiłem ani rysować, ani śpiewać, ani malować, ani robić „ładnie” nic z takich rzeczy. To jeden z nieoczekiwanych zakrętów i przygód mojego życia: odkrywać, że naprawdę mam w sobie talent!

Właściwie to przyznam się, że wiele razy modliłem się do Ducha, do boskości, do czegoś większego niż ja sam, prosząc o drogowskaz na życie. Tak wiele razy czułem się zagubiony i bezradny! I choć wiem, że tym wielkim boskim czymś w istocie jestem ja, jako świadomość, to jednak czasem tego po prostu nie czuję. Miewam chwile słabości…

To brzmi paradoksalnie, bo jak mogę modlić się do czegoś większego niż ja, wiedząc jednocześnie, że to jestem ja? Brzmi bez sensu, ale to nie jest bezsens. To jeden ze słodkich paradoksów życia. Coś, czego nie sposób objąć rozumem.

Nie modlę się już klęcząc i powtarzając jakieś formułki, czy afirmacje, poniżając siebie. Chociaż kiedyś tak robiłem. Dziś modlę się wczuwając się w swoje serce; w prawdę swojego największego pragnienia — pragnienia, aby żyć naprawdę! Modlę się rozmawiając z Duchem Świętym (jeśli tak to można nazwać) jak z najlepszym przyjacielem. Przypomina mi się teraz piosenka Muńka Staszczyka, w której śpiewa, „tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym”. Piękna piosenka i z pewnością wiele razy sam ją śpiewałem, pragnąc kontaktu z tym boskim czymś, co wiem że każdy z nas w sobie ma.

Czasem nie jestem jednak do końca pewien, czy boskość faktycznie istnieje, i czy mnie słyszy… właściwie to często w to wątpię. Czasami nawet nienawidzę swojej duszy, swojego Ducha, czy boskości, czując że jest głucha na moje wołanie. Nie… nie tyle czując, co bardziej myśląc, bo w głębi serca CZUJĘ. WIEM.

Zwątpienie przydarza mi się coraz rzadziej, bo doświadczam komunikacji z moją Duszą. Czasem tak wyraźnie, że aż WOW — co zresztą przecież pisuję w tej książce! Wiem, że Dusza/Duch/Boskość naprawdę istnieje, i że zawsze słucha. Tylko odpowiada inaczej, niż człowiek mógłby się spodziewać. Jest bardzo, bardzo mądra!

W każdym razie parę lat temu błagałem Duszę o przewodnictwo — żeby poprowadziła mnie w życiu, bo sam czułem się zagubiony.

Minęły lata, patrzę wstecz i muszę stwierdzić, że moja modlitwa została wysłuchana. Oczywiście wydarzyło się to inaczej, niż oczekiwałem. Bo z ludzkiego puntu widzenia to moja własna intuicja poprowadziła mnie wbrew wszelkiej logice. Poprowadziła mnie do rozwinięcia w sobie artyzmu, kreatywności — do wyrażania swoich uczuć poprzez tworzenie dzieł sztuki.

Nie zapomnę jednego takiego doświadczenia najbardziej ze wszystkich. Siedziałem w nocy, w łzach. Wołałem do wewnątrz siebie. Wołałem i łkałem. „Co mam robić? Czuję się zagubiony! Daj mi jakiś znak! Duszo przemów do mnie…”

Po chwili jakby coś we mnie rozbłysło. Owładnęło nie. Jakby opętało, ale było przyjemne, ciepłe, piękne… wstałem od stołu, poszedłem do pokoju, wziąłem kredę i napisałem na ścianie wielki, ogromny napis:

Bądź Artystą! Pasja! LABart! 🙂

Stałem pod ścianą zdumiony tym, co zrobiłem. Bo to nie ja zrobiłem. Nie jako człowiek. To była ona. Moja Dusza. I jeszcze to światło, jakie promieniowało wtedy ze mnie. W jednej chwili cała moja ciemność i zagubienie zostały przetransformowane w przejrzystość, i radość.

Oczywiście z początku moje kreacje nie były zbyt atrakcyjne wizualnie. Lecz nie przeszkadzało mi to, ponieważ zauważyłem, że to nie o to chodzi, żeby coś było „ładne”. Chodzi o proces. Gdy tworzę, wkraczam na jakiś odmienny tor funkcjonowania! Staję się kimś innym, bardziej wrażliwym, zrelaksowanym, obecnym. Tworzenie pobudza moją świadomość do odmiennej percepcji… pełnej mistycyzmu i głębi. To najlepsza medytacja!

Zacząłem od tworzenia dziecinnych, intuicyjnych instalacji, które nazywałem sobie magiami, czy alchemiami. Z czasem te dziecinne instalacje zaczęły przeradzać się w proste rzeźby. Potem rzeźby zaczęły być coraz bardziej wyrafinowane i oryginalne. W końcu zacząłem być z nich naprawdę dumny! Sam zdumiałem się, uznając że są naprawdę piękne! Pewnego dnia zacząłem je też malować farbami olejnymi. Malowanie olejami na drewnie bardzo przypadło mi do gustu. I tak oto stworzyłem już wiele pięknych, kolorowych rzeźb. A ostatnio odważyłem się zacząć malować na płótnie.

Najbardziej fascynujące w tworzeniu jest dla mnie to, jak zmienia się moja świadomość. Tworząc, staję się zupełnie inną osobą. Odkryłem, że gdy wyrażam siebie autentycznie, bez mentalnej kontroli — gdy jestem świadomie obecny podczas tego procesu tworzenia, łapię kontakt z czymś poza iluzją materialnej rzeczywistości. Tworzenie stało się moją komunią z Duszą. Och, dobrze wiedziała jak mi pomóc. Mądra, mądra Dusza!

Moja Dusza, Duch Św. do którego przez lata modliłem się prosząc o przewodnictwo, wskazał mi drogę bycia artystą. I dzisiaj nim jestem. Jakie to zabawne, że jednocześnie sztuka stała się moją nową modlitwą. Nie tylko modlitwą, ale głęboką medytacją i sposobem na przyjęcie pewnego rodzaju mądrości — tworzenie rzeźb okazało się być tylko przykrywką dla czegoś dużo, dużo większego. Tworząc eksploruję pokłady zupełnie nowych, inspirujących energii! To dzięki takim doświadczeniom zacząłem również w jakiś sposób rozumieć i kreować nową fizykę energii!

Dlatego właśnie mówię o sobie, że jestem artystą nowej energii. Dosłownie, poprzez swoją sztukę wprowadzam nową, czystą, piękną, duchową energię do ludzkiej rzeczywistości!

A teraz patrzę na ów obraz, który zatytułowałem Wąż Wolności i myślę sobie o tym, czym jest miłość.