Przez cały dzień czułem się atakowany energetycznie. Nie rozumiałem tego, skąd płynie tak olbrzymia ilość osądu dla mnie. Jedyne, co mogłem zrobić, to leżeć i oddychać, i po prostu wczuwać się w swoją duszę. W ten jej płomyczek miłości gdzieś w Dan Tien, w brzuszku mym. 

W końcu usnąłem i obudziłem się o czwartej po południu, nie pamiętając żadnych snów, ale czułem się dużo lepiej. Ta ostra atakująca mnie energia znikła, a więc postanowiłem, żeby wrócić do siebie poprzez sztukę. Malowałem sobie jedną z moich najnowszych rzeźb, pod tytułem Kwantowy Ekspres, słuchając przy tym swoich nagranych na dyktafon nagrań z ostatniego miesiąca. Muszę powiedzieć, że takie słuchanie własnych notatek głosowych jest bardzo uspokajające i sprawia, że łączę się ze swoją prawdą, swoim rdzeniem. I swoim pięknem. 

Po paru godzinach malowania przybiegł do mnie mój pies, dając mi energetycznie znać, że chce pójść ze mną na spacer. Jakby wręcz mówił do mnie, że to mi również pomoże uziemić te wszystkie energie, które sprowadziłem poprzez artystyczny akt malowania. Doświadczyłem tego już tak wiele razy, że zwierzęta są naprawdę mądre i czułe na energię człowieka. A czasem, gdy jestem bardzo otwarty w swojej świadomości, niemalże słyszę, co do mnie mówią. Trzeba jednak dodać, iż zwierzęta nie używają ludzkich słów – one komunikują się na sposób energetyczny: przesyłają człowiekowi uczucia, które można sobie jakby przetłumaczyć na słowa. Chociaż bardzo często lepiej w ogóle tego nie przekładać na słowa, tylko po prostu przyjmować w surowy, intuicyjny sposób.  

Pamiętam, jak doświadczyłem tego raz, będąc z moim psem, Totoro, w nocy w lesie w namiocie. Nie mogłem spać całą noc i razem słuchaliśmy dźwięków, które nas otaczały, dzikich zwierząt, które łaziły dokoła. Tej nocy miałem wyjątkowo otwartą świadomość i postrzegałem świat mistycznymi zmysłami, które zazwyczaj mamy zamknięte, ponieważ jesteśmy zbyt zajęci hałasem wokół nas – tymi wszystkimi elektromagnetycznymi promieniowaniami, które nieustannie bombardują człowieka, gdy jest pośród cywilizacji. Jednym z olbrzymich darów bycia na łonie natury jest odłączenie się od tego zgiełku masowej świadomości, jak ją nazywam. Z jednej strony jest to bardzo wyzywające doświadczenie, ponieważ sprawia, że czujesz tylko siebie i wnikasz w głąb wszystkich warstw swojej psychiki. A czasami tych warstw jest bardzo wiele i są pełne chaosu, wtedy trzeba oddychać głęboko i słuchać uważnie, aż chaos tego oceanu wewnętrznej energii uciszy się i zagłębiasz się w toń czystej egzystencji – pierwotnej świadomości istnienia. Wtedy coś w człowieku się otwiera i zaczynasz postrzegać rzeczywistość w sposób mistyczny i wielowymiarowy… lepiej chyba tego nie umiem nazwać. Nie, umiem to nazwać lepiej, ale nie chcę teraz tego opisywać, bo to by zajęło zbyt długo, a chciałem opowiedzieć o moim spotkaniu ze stadem wilków. 

A zatem odłożyłem farby, zdjąłem swój malarski kitel, umyłem ręce i zęby, spakowałem w plecak koc i termos z zieloną herbatą z płatkami opuncji, i ruszyłem z Totoro na nocny spacer do jednego z moich ulubionych miejsc zaraz za miastem, gdzie ukryty jest mały las odcięty ze wszystkich stron. Można tam dojść tylko jedną skrzętnie zamaskowaną dróżką i zagłębić się w spokój zielonej energii. Tak naprawdę w spokój samego siebie, ponieważ natura jest czymś, co jest wewnątrz nas, a nie na zewnątrz, jak większość ludzi mylnie uważa. Miejsca, gdzie panuje energia naturalna są tylko zwierciadłem, poprzez które każdy, kto zechce, może wejrzeć w głąb misterium własnej duszy. 

Gdy tylko wyszedłem z miasta, idąc długą polną drogą wzdłuż torów kolejowych, zacząłem znowu odczuwać tą nieprzyjemną energię, która atakowała mnie przez cały drugi już dzień. Czułem bardzo dużo osądu na swój temat: tego, że jestem kimś nieudolnym, przegranym. Mój umysł był pełen tych gorzkich emocji, zacząłem więc mówić na głos o tym, co czuję, żeby pozwolić tej energii szybciej przepłynąć. Aż w końcu polna droga doprowadziła mnie do ogródków działkowych. Obok nich rośnie mały sosnowy zagajnik, skrywający tajemną ścieżkę. Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem: “I co z tego! Ja wiem, kim jestem! Jestem mistrzem! I być może nie jestem doskonały, i popełniam błędy, ale kocham siebie mimo wszystko.” A gdy to powiedziałem z pobliskiej sosny wzniosła się srebrzysta sowa i bezszelestnie poszybowała tuż nad moją głową, hen w ciemność. Jak gdyby wyznaczając mi kierunek, którym mam podążyć ledwo widoczną ścieżynką w głąb tejże ciemności. A miejsce to bardzo urokliwe, albowiem ściana zagajnika kontrastuje z rozległymi polami ciągnącymi się na południe, które tej bezksiężycowej nocy były oświetlane tylko nikłym blaskiem gwiazd. Mrocznie, tajemniczo, a jednak jakże uroczo! 

A zatem zmieniłem się w sowę i ja, i szybowałem sobie poprzez ciemność skrajem skoszonych pól pszenicy, raz po raz tylko muskając czubki wysoko kwitnących traw i żółtych kwiatów nawłoci. Chłód nocy i zapach tych wszystkich ziół, wilgoć gleby, gracja bezszelestnie szybujących sów, i Totoro biegający radośnie po polach – wszystko to sprawiało, że chciałem jeszcze bardziej zanurzyć się w głębiny misternego oceanu dzikości. Oddychałem głęboko, chłonąc to wszystkimi zmysłami, lecz czułem też respekt, bo któż wie, ile jeszcze życia mi zostało? Któż wie, co czeka mnie w tych zakamarkach przez człowieka nie uczęszczanych? Czułem respekt przed tym, co nieznane. A jednocześnie miałem zaufanie – to wewnętrzne przekonanie, że co by się nie stało, będzie dla mnie ostatecznie darem. 

Jest to jedna z cech, które najbardziej u siebie lubię – to, że potrafię mieć zaufanie do rzeczywistości samej w sobie. Wiedząc, że jest moim przeznaczeniem, które sam sobie kreuję na poziomie, którego może nie rozumiem mentalnie, ale ufam i nie muszę rozumieć. Dzięki temu zaufaniu potrafię wejść w nieznane, nawet w zupełnie nieokreślone – ciemność, która jest tak bezkształtna i abstrakcyjna dla umysłu, że budzi w nim pierwotne przerażenie i chęć ucieczki, gotowość walki o przetrwanie. Czasami, gdy idę przez taką ciemność, ledwo widząc grunt pod nogami albo wcale go nie widząc, tylko wyczuwając stopami, obserwuję, jak mój umysł potrafi projektować wyimaginowane duchy, potwory i demony, które rzekomo czyhają na mnie w krzakach tuż obok. A kiedy tylko opuszczę na chwilę swoją mentalną gardę, to na pewno wyskoczą by mnie pożreć! Och, śmieszny ludzki umyśle! Jesteś tak dziecinnym narzędziem! Przydajesz się może w cywilizacji, w korzystaniu z Internetu i tego typu rzeczach, ale tutaj musisz się poddać – tutaj jest świat uczuć, zmysłowości i zaufania do siebie na najgłębszym poziomie. Biorę głęboki oddech, a mój umysł słucha mnie – wierny jak pies. Uspokaja się, bo mnie zna, przyjaźnimy się. Niejedną ciemność już razem przeszliśmy, a wciąż stąpamy po tym ziemskim padole ze wszystkimi kończynami i z uśmiechem na twarzy! 

Doszliśmy do leśnej polany, gdzie zboczyłem ze ścieżki, idąc po dywanie utkanym niczym szachownica z miękkich mchów i wilgotnej, płowej od letniego słońca trawy, z pionkami małych brzóz, pstrzącymi się tu i ówdzie w oczekiwaniu na kolejny ruch szachisty. Znam to miejsce dość dobrze, więc dokładnie wiedziałem, gdzie się kierować. Dobrze wiem, gdzie jest najczystsza energia i gdzie najłatwiej będzie mi odłączyć się od wszystkiego i wszystkich, a połączyć z własną suwerennością. Powolutku przeszedłem sosnową gęstwinę, wyjąłem z plecaka koc i termos z herbatą, i usadowiłam się wygodnie pośród drzew, czując ich olejki eteryczne, wdychając głęboko wszystkie ich aromatyczne czary. Na bezchmurnym niebie usłanym gwiazdami, hen wysoko, niby jedna z nich przeleciał samolot, a zaraz potem spadł meteor. A ja, zamiast wypowiedzieć w myślach życzenie – “Jestem kim Jestem”, oznajmiłem srebrzyście. 

Siedziałem tak tylko i oddychałem sobie głęboko, sącząc z wolna ziołowy napar. Totoro usiadł obok mnie, chociaż mówiłem mu, że może sobie biegać. Bardzo mnie kocha i często czuje, że chce mnie strzec, chociaż właściwie nie ma przed czym. Cóż, niechaj tak będzie. Siedzieliśmy sobie razem i cieszyłem się, że jestem w tym miejscu. Czułem tak olbrzymi spokój. Taką ulgę! Och, szkoda, że nie wziąłem śpiwora, pomyślałam sobie, to bym tu spędził całą noc. 

Musiało minąć kilka chwil głębokiego oddychania, nim moje mistyczne zmysły otworzyły się bardziej i zacząłem wyraźniej odczuwać, kto mnie otacza tej nocy w tym skrytym przed ludzkością, intymnie ciemnozielonym zakątku. Jak zawsze, pierwsze psychiczne fenomeny, które spostrzegłem, to szczątki tychże osądzających mnie energii, płynących od innych ludzi i moich własnych niezintegrowanych aspektów. Teraz doskonale wiedziałem od kogo płyną i dlaczego, ale nie zwracałem na to większej uwagi. To tylko wirus energii seksualnych – zwykły kurz, który powoli opada, gdy wiatr przestaje go smagać.  

Po chwili, nagle z krzaków wyskoczył na mnie demon! Wyglądał niczym laleczka Chucky ze starego, kultowego horroru. Odruchowo się przeraziłem, a potem zaśmiałem, bo to w sumie dość absurdalne, żeby tak wyglądał demon! Oddychałem, siedząc w pół lotosie i przyglądałem się demonowi, aż znikł. Potem zobaczyłem wielkiego pająka, który patrzył na mnie dziesiątkami swych ślepi, skryty wśród sośniny. Wiedziałem, że to tylko sposób w jaki mój umysł interpretuje odczucie masowej świadomości, która faktycznie jest trochę jak pająk, trzymający w swojej elektromagnetycznej pajęczynie wszystkich ludzi. A ja, będąc tutaj, opuściłem jego pajęczynę, teraz więc siedzi tylko w krzakach, przyglądając się mi, nawołując, bym szybko wracał do połączenia z jego macierzą iluzji. Nie przejmowałem się tym zbytnio, bo dobrze znam ten scenariusz, aczkolwiek uczucie było dość nieprzyjemne. 

Wtem jakiś głos powiedział: zagraj na flecie. Doskonale znam ten głos. To głos moich przyjaciół, moich duchowych przyjaciół, którzy są pewnie tylko mną, ale naprawdę są też wokół mnie. To jest jedna z tych mistycznych rzeczy, których nie rozumiem i nie chcę rozumieć, ale cieszę się, że są, bo to naprawdę wspaniałe jest ich mieć. Wyjąłem więc flet i zagrałem intuicyjną melodię tego, co akurat w sobie czułem. Położyłem się na plecach, patrzyłem sobie w gwiazdy i grałem dalej, czując każdy dźwięk, puls powietrza na opuszkach palców spoczywających na dziurkach fletu – czułem się wyśmienicie. Z nieba spadła kolejna gwiazda i tym razem wypowiedziałem życzenie. 

Nagle z ciemności wybiegło stado wilków. Otoczyły mnie kręgiem. Totoro się ich nie przestraszył. Kim jesteście drogie wilki? – zapytałem, chociaż tak naprawdę wiedziałem, kim są, bo przecież znam własne stado. Znam własną totemiczną energię, która przychodzi do mnie pod postacią różnych zwierzęt. Oto fenomenalna jakość ludzkiej świadomości: że w chwili ciszy bezpiecznej, intymnej ciemności, otwiera się w niej istota fantazyjna, którą głupi człowiek nazwie dziecinadą i stratą czasu, lecz Mistrz absolutnie przeciwnie. Mistrz jest mądry i przyjmuje bezcenne jej skarby. Oczywiście te postrzegane oczyma wyobraźni wizje, są tylko interpretacją, jaką umysł nadaje energii, odczuwanej przez mistyczne zmysły w nas zaklęte. A zatem nie jest to tylko pusta fantazja. Nie! Jest to tłumaczenie energetycznych uczuć na obrazy zrozumiałe dla umysłu. To coś, co łapie się z czasem, z praktyką, bo na początku łatwo jest wątpić w własne mistyczne odczucia, a wizje, które wytwarza wyobraźnia, zdają się czymś szalonym i bez sensu. Lecz z praktyką zaczynasz ufać, tańczyć z tym i rozmawiać z tą fantastyczną energią. Z własną duszą!  

Jest to fenomenalna rzecz! Uważam, że jest to coś, czego powinno uczyć się dzieci od najmłodszych lat, gdy jeszcze mają bardziej otwarte oczy wyobraźni. Zamiast tego jednak dzisiejsza edukacja dławi tą wyobraźnię w małych dzieciach, produkując bezdusznych dorosłych, zahipnotyzowanych i odzianych w pajęczą iluzję masowej (nie)świadomości. Bezwiednie oddanych pajęczym omamom, czyniących z nich zwykłe pionki na elektromagnetycznej szachownicy. 

Leżałem przeto, patrząc w gwiazdy, otoczony stadem wilków, które tuliły mnie swoją uzdrawiającą energią, a w moim ciele i umyśle czułem, jak znika napięcie i zachodzi słodka regeneracja. Moja wyobraźnia stała się teraz jeszcze bardziej subtelna i wyrafinowana. Przestałem potrzebować definicji wilków, definicji fizycznego świata i niefizycznego – granica między abstrakcją, a zdefiniowaniem rozmyła się i sobie tylko istniałem, pozwalając, aby moja energia mnie kochała. A kiedy zmarzły mi nogi, usiadłem sobie, przykryłem je kocykiem, nalałem herbaty z mojego małego termosika i dalej oddychałem, słuchając ciszy, chłonąc pachnącą wilgoć, celebrując istnienie.  

Tańczyłem lekko z misterium życia i słuchałem sobie mądrości mojej duszy – tego, co mówi do mnie, jakie ma dla mnie potencjały na to, gdy już wrócę do swojego domu, do swojego ludzkiego życia. Zapisałem w sobie te wszystkie piękne wskazówki, żeby je pamiętać. Czułem się kochany, bezcenny, wielbiony – jakże kiedykolwiek mógłbym osądzać siebie? Przecież jestem tak piękny!  

A małe, skryte gdzieś w ciemności ścieżki, stają się coraz bardziej widoczne dla wszystkich, którzy zechcą wziąć głęboki oddech, zaufać sobie i wyjść poza, w nieznane. W to, co zdaje się być ciemnością, lecz w rzeczywistości jest nowym światłem, na które wystarczy otworzyć swoje oczy i ujrzeć prawdę.